sobota, 23 lutego 2013

Wietnam, vol. 1

Udało mi się już dotrzeć do finalnego miejsca- Hue, 650km na południe od Hanoi, w którym to też byłem dwa dni, zacznę więc od tego, a właściwie parę godzin wcześniej- w Nanningu, Chińskiej stolicy prowincji Guangxi, niedaleko granicy z Wietnamem.

O samym Nanningu mogę powiedzieć tylko tyle, że nawet tam dotarła cała Chińska modernizacja- jest nowocześnie, z przepychem, kolorowo i oczywiście tłoczno...

Jeszcze parę zdjęć z Chin

no, fajne dzieciaczki, tylko dlaczego musiały się drzeć całą drogę (jedyne 6,5h)?


A tu już granica z Wietnamem. Jeśli się dobrze przyjrzeć, to na zbliżeniu można zobaczyć ślady po kulach (A.D. 1979r.):

Fajne górki, tylko kicać:

A to już Bia Hoi Ha Noi, czyli 'domowe' piwko za 80 groszy na 30 centymetrowych stoliczkach:

Wyspy Paracelskie i Spartly ZAWSZE wietnamskie. Co ciekawe, w kompleksie miasta imperialnego Hue znalazłem bardzo ciekawy dowód na 'wietnamskość' owych wysp. Otóż- widnieją one na wietnamskiej mapie z 1830 któregoś roku, zaś Chińska mapa z końcówki dynastii Qing (1911) kończy się na Hajnanie. Fair enough.

Zupka Pho (wym. 'fe').

Rozumiem, że komunizm, ale błagam...


Socrealizm + LED. To jest to.
 Dla odmiany, mauzoleum Ho Chi Minha
 znów parę skuterków
 niezłe muzeum etnologiczne, poświęcające trochę miejsca wszystkim 54 mniejszościom etnicznym w Wietnamie:


W muzeum historycznym stosunek do historii najnowszej był mniej więcej taki:


Prawie jak w Milanówku, tylko ta palma jakoś nie pasuje.


To teraz może trochę opisu. Przyjazd do Wietnamu odebrałem z ulgą. Chiny były bardzo ciekawe, ale jednak przytłaczały... wszystkim. Pomimo że w Wietnamie też jest dość gwarno, to jednak (jak już wspomniałem wcześniej) nie ma aż takiego monumentalizmu. Hanoi to właściwie bardzo przyjemne miasto, z mnóstwem europejskiej architektury, miłymi uliczkami, ludźmi rozumiejącego cokolwiek po angielsku. Jedzenie jest chyba jeszcze lepsze niż w Chinach- dziś w Hue jadłem w restauracji wegetariańskiej baaardzo rozbudowany obiad (na kilku półmiskach) za... 5 złotych. Co ciekawe, była to jedna z niewielu kombinacji, w której nie myśli się nawet o tym, że w daniu mogłoby się jeszcze znaleźć mięso. Jedzenie u gospodyni jest również znakomite i bardzo różnorodne.

To może teraz o samym Hue, wspominając już o gospodyni pensjonatu, gdyż tak chyba można nazwać miejsce w którym teraz mieszkam. Mam niewielki, mniej więcej, dziewięciometrowy pokój, z łazienką, klimą i (co oczywiste w tych stronach)- wifi. Standard powiedziałbym właśnie pensjonatowo/wywczasowy. Ogólnie domki w miastach robią dobre wrażenie, choć jadąc nocnym pociągiem w oczy za oknem nie rzuciło się... nic. Na dworze jest po prostu mega ciemno- oświetlenie uliczne jest tylko w miastach, budynki, czy zakłady są oświetlone bardzo skąpo i to po prostu widać. Polecam zajrzeć na tę: http://peter-pesti.appspot.com/night/ stronkę. Jak na dłoni widać granicę między Tajlandią a Laosem, Kambodżą i (dalej) Wietnamem, w którym oświetlone są właściwie jedynie ośrodki miejskie. Rankiem również można było zobaczyć naprawdę BARDZO biedne wioseczki, oddalone od głównej drogi.

Mówiąc już o tym, wypadałoby powiedzieć nieco więcej o badaniach. W Hanoi udało mi się (w muzeum etnologicznym) zdobyć nieco informacji o mniejszości Van Kieu zamieszkującej mój teren badań w prowincji Quang Tri. Poza tym spotkałem się już z promotorem i jednym wietnamskim studentem prowadzącym badania tutaj. W poniedziałek wybiorę się na Uni, poznać innych studentów i wykładowców, zaś w czwartek będę prezentował swój projekt badawczy, tak, by zdobyć jak najwięcej wskazówek do badań. Również wtedy będziemy pracować nad dokładnym planem badań. Mam nadzieję, że uda się wystartować w tygodniu począwszy od czwartego marca.

PS: O ruchu skuterów. Wietnam zdaje się być z tego znany, więc wypadałoby o tym napisać. Może tak. Pierwsze wrażenie, to jeden wielki chaos. Potem jednak da się zauważyć parę mechanizmów- przechodząc przez drogę, coś, co z początku wydaje się niemożliwe, widać, że idąc pewnym krokiem skutery dopasowują się do Twojego zachowania. Co ciekawe, ruch tak naprawdę jest dość powolny i raczej nie przekracza 40km/h. Przy tej prędkości szansa śmiertelnego wypadku występuje raczej jedynie przy czołowym zderzeniu z samochodem (mało prawdopodobne). Daje to też czas do dopasowania się do sytuacji. Dziś miałem okazję jechać skuterem jako pasażer i było to dobrze widoczne. A robi jedno, więc B robi drugie, odsuwając się w drugą stronę, więc C (nawet gdy dopiero dołącza się do ruchu, czy jedzie z naprzeciwka) też stosuje odpowiedni manewr. Czasem dochodzi do bardzo bliskich spotkań (choć nawet otarcia nie mogę sobie przypomnieć).

Standardowo zapraszam do większej liczby zdjęć:
https://picasaweb.google.com/103340928982774764238/Wietnam

środa, 20 lutego 2013

Chiny

Czesc!

Niestety bedzie bez polskich znakow, ale za to o Chinach. Jestem co prawda juz w Wietnamie, ale w zwiazku z tym, ze blogger jest w Chinach zablokowany- wpierw wrzuce relacje z Chin, a jutro, czy za kilka dni- relacje z Hanoi i dalszych czesci Wietnamu (wraz z wlasciwym, finalnym miejscem- Hue).

Wiec po kolei. Moja droga obejmowala Shenzen- miasto przygraniczne (jedynie 10 milionowe), Kanton (Guangzhou), Guilin znany z mogotow oraz Nanning, jako miasto przesiadkowe w autobus do Wietnamu.

Ponizej linki do zdjec. Zapraszam zainteresowanych szerszym obrazem (sa i opisy).
https://picasaweb.google.com/103340928982774764238/ShenzenIGuangzhou - Shenzen i Kanton

oraz:
https://picasaweb.google.com/103340928982774764238/ChinyCD - czyli drugi dzien Kantonu, Guilin, i wszystko co pomiedzy Kantonem i Wietnamem.

A wiec tak, pierwsze wrazenie, widok na Shenzen:

 i ostatni na Hongkong. Jest roznica ;).
 standardowa ulica w Shenzen. Nic nie ma tu wiecej niz 30 lat, co tez widac.
 Ludzie w metrze- tez wygladaja 'nowoczesnie' choc jednak nieco inaczej niz w Hongkongu, choc usmartfonowienie- takie samo. Warto jednak dodac, ze wiele telefonow w Chinach to chinskie marki. W Europie znane jest chyba tylko Huawei. Metro jest podobne do tego w Hongkongu- sluzy oddzielajace dostep do torow (otwieraja sie, gdy pociag sie zatrzyma), nowoczesnie, multum zapowiedzi (bola uszy- Mandarynski, Kantonski, Angielski i takie pierdoly w stylu: 'drzwi otwieraja sie po prawej', 'mind your step'). Do tego ludzie czesto bez skrupolow ogladaja sobie jakis film, czy graja w cos z wlaczonym dzwiekiem (ale nie sluchaja muzy).

Jeszcze smieszna sprawa- metro otworzono tutaj w 2004 roku (od tego czasu wybudowano 5 dlugich linii), ale, procz odpowiednika karty miejskiej, stosuja... zetony. Myslac, ze mam do czynienia z typowo radzieckim rozwiazaniem (klania sie Kijow) i plastikowe zetony podchodze do bramki i patrze- nie ma dziurki, by wrzucic. Oczywiscie okazalo sie, ze zeton dziala jak karta miejska (czyli na 'pikniecie') i oddaje sie ja po zakonczeniu podrozy. Spoko.
 taki moj komentarz na temat 'socjalistycznych' Chin:

A to moj drugi komentarz- Mao powinni zaklejac oczy na banknotach, bo chyba nie znioslby tego kapitalizmu.
 
Nastepnego dnia jechalem szybkim pociagiem do Kantonu. Dworzec jest wybudowany na uboczu, w nowej dzielnicy. I coz- widac, ze maja rozmach- terminal bardziej przypomina lotnisko, niz dworzec. Mam jednak wrazenie, ze duza czesc infrastruktury w Chinach jest po prostu przeinwestowana. Dworzec mial chyba z 12 peronow (nie torow!) a odjezdzalo z niego raptem kilka pociagow na godzine. Podobnie z wszechobecnymi autostradami. Widac, ze po prostu istnieje bardzo mocna klika budowlana. Z reszta- km autostrad, najwieksza tama swiata, czy metrem zawsze mozna sie pochwalic.



W delcie rzeki perlowej. Prowincja Guandong jest zamieszkana przez 100 mln ludzi, co tez po prostu widac. Warto zwrocic uwage na olbrzymi kontrast- wypasiona infrastruktura (sam przeciez jechalem 300km/h), a do tego zapuszczone tereny rolnicze (choc bardzo zyzne).
 Na potwierdzenie slow. Po 32 minutach bylismy 102 km dalej, wliczajac jeden postoj.
 To juz Kanton. Ogolnie spodziewalem sie wiecej 'prawdziwego' miasta, a nie wszystkiego planowanego pod linijke (jak w Shenzen). Jednak nawet w Kantonie ciezko bylo zobaczyc cos starego. Ponizej wydzielona linia autobusowa. Zawsze fajnie
 widok na Kanton
#lans. W tle 600 metrowa wieza 'Canton tower'. W rece trzymam trzcine cukrowa. Sprzedaja cos takiego na ulicy. Ma to z grubsza konsystencje miekkiego drewna (wgryza sie w to) i jest bardzo slodkie. Odpadki (zostaja te paprochy) wrzuca sie z powrotem do torebki.

Widok na kilka z milionow wiezowcow.

A to niespodzianka - sklep z Miffy (w holandii mega popularna postacia bajkowa) w 'komunistycznym' Kantonie. Coz- bywa.

A to juz Shamian island, wyspa, ktora wskutek wojen opiumowych dostala sie w rece zachodnich moznowladcow. Bardzo ciekawe miejsce, choc znow- STRASZNY tlok. Mialem tego juz dosyc.

Dobra miejscowka, jak na konsulat.

Dziwna sprawa. Ludzie w Chinach strasznie sie gapia na bialych i... robia zdjecia. Zrewanzowalem sie na tym chlopaczku, po tym, jak zrobil mi fotke z flesza. Jakos po 5 sekundach rodzina skumala, o co chodzi.

W Kantonie jest tez troche starych zabudowan. Kolejne miejsce poswiecone Sun-Yat Senowi (dr)

Po Kantonie udalem sie nocnym do Guilin, by zobaczyc mogoty, widniejace na 20yuanowce:

Pierwsze wrazenie- miasto jest duzo bardziej prowincjonalne ('raptem' 800 tys. mieszkancow) i bylo tam chlodno- podczas gdy na poludniu bylo okolo 20 stopni, w Guilin- blizej 10. Widok z pokoju byl jednak niczego sobie:

 jeden z parkow.

W innym parku spotkac mozna bylo 'dzikie' malpy, ktore przychodzily do jedzenie.

Mimo wszystko- fajnie bylo to zobaczyc :).
 Robi wrazenie:


Guilin jest bardzo ladnie podswietlone noca. Pare przykladow (wiecej w albumie):


Pagody slonca i ksiezyca. Ta z lewej jest polaczona z ladem tunelem.

W Chinach jednak widac wprawna reke socjalistycznych planistow:
 Jednak- Yuangshou, polozone kilkadziesiat km na poludnie i tak bylo bardzo, ale to bardzo piekne, pomimo sredniej pogody.

Na miejscu wynajalem rower i pojezdzilem troche po okolicy
 niezly zwierz:

Zatrzymalem sie w jednej kanciapie na obiad- wszystko swieze i 'prosto z pola':

 widok z wody:



Teraz czas na napisanie jak tam wlasciwie bylo? Po drodze pozapisywalem pare rzeczy, z ktorymi chcialbym sie podzielic.

Po pierwsze- 'slynne' zanieczyszczenie powietrza. W Kantonie nie bylo bardzo zle (znajac obrazy Pekinu z widocznoscia rzedu 100 metrow), ale i tak niebo nie bylo do konca niebieskie, a lekko brazowawe, a widocznosc- ograniczona do kilku kilometrow. Jednak, kraj rozwija sie niesamowicie szybko i gestosc zaludnienia jest olbrzymia. Chocby nawet sie starali, to presja na srodowisko jest gigantyczna, co widac po calych polaciach golego terenu (Zwiry na budowy, smieci itd.), zanieczyszczonych rzekach. Nie jest jednak az tak zle, jak sie spodziewalem- moze po to trzeba by pojechac do miast w Mandzurii, albo Czongkingu, zaglebii przemyslu ciezkiego. W Guilin bylo nawet ok- oddychalo sie tam po prostu normalnie. Co ciekawe, duza czesc skuterow jest elektryczna, czego nie mozna powiedizec o Wietnamie.

Dalej- angielski=tragedia. Wlasciwie nikt nie mowi po angielsku, jednak w kilku miejscach, gdy naprawde bylo mi to potrzebne (np. w Kantonie znalem jedynie przyblizona lokalizacje hotelu a nie dokladny adres), nagle pojawiala sie osoba chcaca pomoc i zamieniajaca pare zdan- bardzo pozytywne odczucie. Mowiac tutaj o 'tragedii' nie mam na mysli rozumienie zdan, czy cos, ale nawet 'yes', 'no' jest abstrakcja. Jedynie- 'ok,ok,ok' zdaje sie byc szeroko przyjete. Co wiecej, ludzie inaczej pokazuja liczby palcami (potrafia nawet pokazac np. 32)- bywalo ciezko, ale ostatecznie- jakos sie udalo. Pod tym wzgledem naprawde niezla znajomosc angielskiego w Wietnamie (powiedzmy na poziomie polskim, albo i wyzszym) jest gigantyczna ulga.

Kilka innych rzeczy rzuca sie tez w oczy- inne maniery- wszechobecne jest w Chinach plucie. Patrzac na stan powietrza specjalnie to nie dziwi, ale bywa oblesnie. Ciekawe jest tez to, ze Chinczycy oczywiscie znaja wiekszosc zachodnich produktow, ale maja bardzo duzo odpowiednikow- wlasne marki telefonow, butow sportowych itd. I nie mowie tu o podrobkach, ale o rzeczywistych markach (np. buty sportowe jednej z firm kosztuja 150-200 zlotych, wiec calkiem sporo). Czasem czlowiek zastanawia sie tez, jak ich tu na to wszystko stac- roznice w dochodach sa olbrzymie. Tak jak Shenzen i Kanton sa, obok Szanghaju, najbogatszymi miastami, tak widac tez sporo biedy, choc szczere mowiac- wioseczki widziane z roweru, czy z okien pociagu wygladaly calkiem przyzwoicie- moze nie na poziomie polskim, ale tez nie wielokrotnie gorzej (typu dach przykryty plandeka, ludzie brodzacy w blocie itd.).

Ciekawe wydalo mi sie jeszcze, ze ludzie sprawiaja wrazenie bardzo 'normalnych'. Moze brzmi to dziwnie, ale zdaje sie, ze myslac o azjatach widzimy obraz ludzi zamknietych w sobie, a dokladajac do tego rezim komunistyczny- idacych jak po sznurku. Otoz nic takiego nie ma miejsca. Przechodzenie na czerwonym jest powszechne, policja jest uprzejma (oczywiscie nie chcialbym byc opozycjonista), ludzie sie usmiechaja, dzieci tancza do muzyki itd. - po prostu, normalka.

Niesamowity jest wzrost jaki dokonal sie w ostatnich 30 latach, jednak po tych kilku dniach spedzonych w Chinach mialem juz dosc. Wszystko jest wielkie, szerokie, nowoczesne i jakby bez duszy. Do tego wszechobecny gwar (ludzie sie strasznie dra, wspomniane juz ogladanie filmow, samochody, klaksony, jacys grajkowie uliczni) powoduje, ze po jakims czasie ma sie po prostu dosc, szczegolnie, ze po prostu wszedzie sa tlumy- na ulicy, w metrze, w sklepie, parku czy muzeum (wraz z czterolatkami biegajacymi w te i we wte). W Wietnamie jest pod tym wzgledem (pomimo wszechobecnych skuterow i klaksonow) jakos duzo spokojniej, bardziej na luzie, bez takiej megalomanii jak w Chinach.\

PS: Jeszcze a propos jedzenia i cen. Nie jadlem niczego bardzo dziwnego- jedynie w jednym daniu byla kurza lapka, ale to przeciez mozna i dostaw w miesnym w Polsce. Ach- i grillowane kalmary na patyku w sosie chilli. Ogolnie jednak jedzenie jest bardzo, ale to bardzo dobre- makaron ryzowy jest mniej wiecej 80 razy lepszy niz w Polsce (Europie), a jedzenie jako takie- bardziej prawdziwe ('pure'). Cenowo wyglada to roznie. Czasem jest wrecz smiesznie tanio (np. niecale dwa zlote za makaron z kawalkami warzyw i miesa), ale w restauracjach (np. w Kantonie) ceny sa juz dosc wysokie- rzedu 20-25 zlotych za obiad wraz z napojem (herbata czy piwo). Rozpietosc cenowa jest, jak widac, bardzo duza, i nie chodzi tutaj koniecznie o miejsca dla lokalsow i ludzi z zachodu, ale po prostu wewnatrz samego spoleczenstwa.

Cos dodac?