piątek, 22 marca 2013

BMW to jednak duża firma

Rozbawiły mnie niezmiernie statystyki dotyczące przemytu przy jednym z głównych przejść Laosu z Wietnamem (w książce dotyczącej drogi i wpływu, głównie ekonomicznego, na region którym się zajmuję). Mianowicie, wg służby celnej w 2006 roku było 279 przypadków przemytu. Ciężko powiedzieć, czy to dużo czy mało, ale np. w 2001 roku takich przypadków było... 14, zaś jeszcze rok wcześniej... 108. Zaznaczam, że znany jest proceder nielegalnego wywozu/przewozu drewna, narkotyków, rzadkich zwierząt i czego dusza zapragnie (nie wspominając o takich oczywistościach jak alkohol i fajki). Dlatego też zapodaję krótki komentarz w postaci sucharka:

Główny Urząd Ceł postanowił przeprowadzić ankietę wśród celników na temat łapówkarstwa. Jedno z pytań zadawanych przez komisję brzmiało: "Ile czasu potrzebujesz aby za łapówki kupić BMW?" 
Celnik z polsko-niemieckiej granicy odpowiada: 
- Dwa, trzy miesiące. 
Celnik z polsko-czeskiej granicy: 
- No, z pół roku. 
Celnik ze ściany wschodniej, po dłuższym zastanowieniu: 
- Dwa, trzy lata. 
Komisja zadziwiona: 
- Tak długo? 
Celnik ze ściany wschodniej: 
- Nie przesadzajcie, BMW to w jednak duża firma...

wtorek, 19 marca 2013

Gdzie pieprz rośnie

W rzeczy samej :)


(pieprz to te roślinki porastające drzewa, niestety nie mieliśmy tutaj okazji się zatrzymać, więc nie mam lepszego zdjęcia ;) ).

W zeszłym tygodniu w końcu udało mi się pojechać, wraz z promotorem, oraz później ze studentem z tutejszego uniwersytetu- Thienem, do miejsca badań, gminy A Xing w prowincji Quang Tri, zaraz przy granicy z Laosem:  Mapka- tutaj (klik).

Podczas gdy wcześniej opisałem już z grubsza tematykę badań tym razem mogę napisać nieco więcej o tym, jak to wszystko wygląda w rzeczywistości. Otóż, jak widać już na powyższej mapce, miejsce jest bardzo oddalone od 'cywilizacji' Niemniej jednak jest połączona z główną drogą wybrzeże-Laos asfaltówką i po części drogą szutrową, która jest jednak ulepszana i po której mogą poruszać się nawet autobusy i ciężarówki.

Kilka zdjęć:
 Skup bananów, jeszcze przy drodze głównej.

Uprawy owych bananów. Widoczny fragment rzeki stanowi jednocześnie granicę państwową. Z tego też powodu potrzebne były różne pozwolenia.

Przebudowa drogi:
 Tutaj już wyremontowany fragment drogi: bardzo przyzwoity.

Już blisko do naszej. Gmina A Xing liczy bodaj 8 wiosek i około 2000 mieszkańców (w około 500 domostwach). Jest oddalona od głównej drogi o około 20 km.

 Wypalanie terenów
 Po wywiadzie w jednej z wiosek:
 Widok na wioskę.

 Widać olbrzymią różnicę w poziomie życia, jak i ogólnego rozwoju społeczno-gospodarczego obszarów oddalonych od głównych dróg i tych w bliskości do nich. Nie jest jednak tak, że tutaj nie ma zupełnie nic: mieszkańcy mają elektryczność, jest zasięg komórkowy (zapomniałem sprawdzić 3G- zrobię to następnym razem), wszystkie dzieci chodzą do szkół. Widziałem też nawet przedszkole oraz punkt medyczny. Nie ulega jednak wątpliwości, że oddalenie od głównych dróg powoduje, że mieszkańcy niespecjalnie mają inne możliwości zarobku niż wynikające z rolnictwa, bądź ewentualnie takich stanowisk jak: urzędnik, nauczyciel. Odległość od głównych dróg powoduje też, że mieszkańcy mają dość słabą pozycję w osiągnięciu odpowiedniej ceny za swoje plony. Sytuacja ta jednak zmienia się nieco, dzięki cenom podawanym w radio, telewizji, czy internecie. Mimo wszystko, mieszkańcy jednak narzekali na ten aspekt.

Odnośnie rozwoju.  Dla porównania - Hue. I jednak nie chodzi tu tylko o efekt skali...

Uprawa manioku:

Plantacja akacji:
Ogólny  widok na okolice. Brak tu naturalnych lasów. Sporo jest za to plantacji, ale też terenów silnie zdegradowanych.

Może teraz nieco o samych wywiadach. Udało się je przeprowadzić z vice-przewodniczącym gminy oraz z dwoma zarządcami (partyjnymi) wsi. Wywiady prowadziłem w asyście mojego promotora, Tu, bądź studenta z Hue- Thiena. Udało się nam sporo wyciągnąć. Nie tylko chodzi tu o dokładne dane, ale też o sposób postrzegania otoczenia przez lokalsów. Plantacje akacji postrzegane są jako rozkaz otrzymany 'z góry' i który po prostu musi być wdrożony na części terenów. Jest to o tyle dla nich nieciekawe, że co najmniej na części terenów mogliby uprawiać maniok dający znacznie wyższy zarobek i to w przeciągu jednego roku, nie zaś 5-7 lat. Jednocześnie jednak maniok bardzo negatywnie wpływa na jakość gleby, zaś akacja jest po pierwsze niewymagająca, a po drugie przyczynia się do polepszenia jakości gleby. Oprócz tego zmniejsza degradację gleby poprzez wymywanie. Ma więc sporo plusów które można uznać nie tyle za środowiskowe, które oczywiście też są istotne, ale mało obchodzą człowieka, który ma bardzo niskie dochody i po prostu musi zrobić wszystko, by jakoś się utrzymać, ale bardziej przyczyniające się do stabilności systemu na skalę lokalną- jakości gleb, czy też dostępu do wody, który jest bardzo ograniczony. Wydaje się jednak, że mieszkańcy niespecjalnie widzą to połączenie, a nawet jeśli, po prostu ich nie stać na przyjęcie takiej postawy.

Ciekawe jest również to, że plantacje są w zdecydowanej większości finansowane z budżetu centralnego. Rolnicy dostają sadzonki, czasem też nawozy, oraz pomoc w postaci 15kg ryżu na osobę miesięcznie. Ryż jednak okazuje się być kiepskiej jakości (choć ostatnio podobno zaszła poprawa). Dzięki temu projekt jest skierowany do najuboższych. Powoduje to jednak, że mieszkańcy są bardzo uzależnieni od 'socjalu', zaś tereny wcześniej przeznaczone np. na uprawę górskiego ryżu, teraz są porośnięte akacjami, jeszcze bardziej ograniczając dostęp do żywności.

To wszystko powoduje, że temat, pomimo zaledwie kilku elementów, staje się niezwykle skomplikowany. Dlatego też w tym tygodniu zostaję w Hue, by  doczytać kilka artykułów, porozmawiać z osobami mądrzejszymi ode mnie (na Uni i w NGOsie Tropenbos) i zacząć przygotowywać ankietę dla gospodarstw. Ankieta na pewno będzie szła w kierunku akacji oraz tego w jaki sposób ludzie się dzięki temu (nie-)utrzymują, oraz jakie widzą alternatywy (inne drzewa, maniok itd.). To jednak jeszcze śpiewka przyszłości ;).

A teraz na zakończenie jeszcze krótka relacja z tego, jak to jest być nauczycielem ;). Prowadzę zajęcia z grupami na poziomach A i B. Nie ukrywam, że z grupą B jest dużo łatwiej- ich znajomość angielskiego jest na tyle dobra, że można dość swobodnie o czymś opowiedzieć, wytłumaczyć jakieś słowo. Schody zaczynają się jednak przy lekcjach na poziomie A, gdzie nawet użycie najprostszych słów jest często dla nich za trudne...
Pracę można uznać za dość ciekawą: opowiadam o sobie, o tym dlaczego jestem w Wietnamie, odpowiadam na pytania (3 najczęstsze: ile mam lat, ile mam wzrostu oraz czy mam żonę/dziewczynę, ach, i oczywiście czy mam fejsbuka...). Do tego gdy uczniowie (raczej w wieku 18-25 lat, choć wyglądają często na 14 :P) pracują w grupie pomagam nauczycielom- chodzę między grupami, słucham, podpowiadam jakieś słowa, tłumaczę znaczenia. Jednak najzabawniejsze jest tutaj to, że z ludźmi w moim wieku nauka opiera się na zasadzie cukierków- zwycięska drużyna dostaje cukierki. Wczoraj zaś lekcja przebiła wszystkie inne- grupy miały takie papierowe pieniądze zdobyte we wcześniejszej grze. Po tym nauczycielka przeprowadziła licytację, tak, cukierków. Gdy do rozdania były dwa rulony alpenliebe krzyk i radość była mniej więcej porównywalna do stadionowej ekstazy po strzeleniu gola przez drużynę gospodarzy ;). Niesamowite- jeden świat, a tacy różni ;).



Jeszcze dwa zdjęcia zrobione po wywiadach. Z Thienem przy monumencie upamiętniającym walki w powiecie Houng Hoa.

I już z powrotem na nizinach:

Standardowo dla wytrwałych:



wtorek, 12 marca 2013

Hue, hue hue

Cześć!

Dawno nic nie pisałem. Jednak nie brało się to z tego, że szczezłem marnie, a głównie z tego powodu, że czekałem na trochę więcej konkretów. Do tego dołożyło się jakieś 2% lenistwa (może kilka procent więcej)...

A więc. Po kolei. Mieszkam teraz w takim jakby pensjonacie (z typowo polskim standardem). W pokoju jest wszystko co potrzeba, a nawet więcej: klima, lodówka, biurko oraz drzwi do łazienki (z łazienką technicznie rzecz ujmując znajdującą się poza pokojem :P).

Hue to ponad trzystu tysięczne miasto, które można rozmiarami porównać do Utrechtu czy Lublina. Nie widzę jednak jednoznacznego miejsca spełniającego funkcję centrum: dworzec znajduje się na odludziu, stare miasto składa się z zespołu pałaców za murami, zaś głównych ulic jest co najmniej kilka: turystyczna, sklepowa, z największym ruchem. Na dodatek Uniwersytety znajdują się jeszcze w innym miejscu. Ciężko więc stwierdzić...Miasto jednak jest bardzo przyjemne- niezbyt gwarne, ruch skuterów nie jest wcale taki straszny, jak go malują. Jest też kilka supermarketów, gdzie mam pewność, że nie robią mnie w konia, dobre jedzonko itd. Słowem- podoba mi się, ale napiszę więcej następnym razem- planuję porobić nieco więcej zdjęć- uniwersytetu, kilku dzielnic, dodatkowo wyszła mi cała opowieść o badaniach, więc nie ma co przynudzać.

Ach. Byłbym zapomniał. Zostałem też nauczycielem. W końcu każdy biały w Azji z zasady mówi świetnie po angielsku (a przynajmniej takie panuje przeświadczenie), więc zostałem nauczycielem na poziomach A1-B2 w lekcjach konwersacyjnych. Zobaczymy jednak jak to będzie się rozwijało ;).

No to jedziemy!
Kilka widoczków, z mojego pensjonatu.

W stronę miasta:

W stronę 'od miasta':

Boczna uliczka (Van Cao, można sobie wyszukać) przy której mieszkam:

Pensjonat (sorry, że pod słońce):

Przez Hue przepływa rzeka perfumowa (czy jakoś tak) i miasto jest połączone trzema mostami. Poniżej najstarszy i najwęższy: przejazd jednego samochodu już zauważalnie spowalnia ruch skuterów i rowerów, a dwa samochody jadące w przeciwnych kierunkach zawsze zwiastują mały korek. Most ma jednak parę zalet, np. tą, że jest podświetlony w nocy na różne kolorki (w stylu pałacu kultury). Jak będzie okazja, to zrobię zdjęcia.

Po drugiej stronie mostu.

Zdobycze wojenne z Huey w Hue. Hue, hue, hue.

Brama do miasta imperialnego wybudowanego przez dynastię Nguyenów na początku XIX wieku. Co ciekawe, po drugiej stronie mostów znajduje się podwójna linia murów (kompletnych!). Wewnątrz zewnętrznych jest po prostu część miasta, a wewnątrz... wewnętrznych- zespół pałacowy (choć mocno podniszczony). To wszystko sprawia, że obiekt znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Widoczek na budynki


Wypadałoby jednak przejść do ciekawszej części, czyli do tego, czym też się tutaj zajmuję na co dzień. A więc, oprócz oczywistych czynności, niemal codziennie jeżdżę (tak, rowerem, takim na 150cm wzrostu... Ale za to jest różowy i z koszykiem ;) ) na uniwersytet, bądź do organizacji pozarządowej 'Tropenbos' gdzie mam okazję spotkać ludzi zajmujących się tematyką zalesień, projektami rozwojowymi itp. Jest tam oczywiście też szeroki dostęp do lektur, jak i porządne warunki do pracy, w ostatnich dwóch tygodniach głównie sprowadzającej się do czytania.

Przyznam szczerze, że tygodnie te nie były jakoś szczególnie intensywne. Brało się to z tego, że miałem jeszcze zezwoleń na prowadzenie badań w prowincji Quang Tri, na północ od Hue. Zezwolenia są niezbędne, gdyż teren znajduje się w pobliżu granicy z Laosem, a jak wiadomo, tereny przygraniczne mają różne uroki. Taki stan niespecjalnie motywował do pracy, szczególnie, że jeszcze nie było dokładnie wiadomo co i jak. Niemniej, dziś dostałem ostatnią potrzebną pieczątkę i z tej też okazji piszę :). 

Wybrałem się dziś z moim promotorem do Dong Ha, stolicy prowincji Quang Tri odebrać potrzebne dokumenty, jak i po to, by pojawić się w wojewódzkim departamencie leśnictwa. Przeprowadziłem wywiad (z promotorem  jako tłumaczem) z jednym z oficjeli, rozmawiając o najnowszych programach.

W takim razie może więcej o tym, bo nie wszyscy wiedzą dokładnie po co tutaj przebywam ;).

Jako że studiuję rozwój międzynarodowy/zrównoważony rozwój i drugi semestr składa się jedynie z badań w krajach rozwijających się (i oczywiście obszernego, trochę ponad licencjatowego, raportu) trafiłem do Wietnamu. Łącząc chęć poznania Azji z zainteresowania na polu ochrony środowiska po rozmowach z promotorem podjąłem się tematu zalesień w Wietnamie. Kraj ten jest jednym z niewielu (jedynym?) państw (sub-)tropikalnych w których to rośnie powierzchnia lasów. Dzieje się to jednak nie tyle dzięki spektakularnej ochronie 'dżungli' (choć to po części też ma miejsce) a dzięki plantacjom akacji, przy których nasze bory sosnowe wyglądają na zróżnicowane. 
Po wcześniejszych przygotowaniach i dzisiejszych rozmowach stanęło na tym, że dokładnie przyjrzę się temu, na ile owe plantacje uprawiane przez rolników są w stanie zaspokoić ich finansowe potrzeby. Temat wydaje się o tyle ciekawy, że na świecie (szczególnie na zachodzie) bardzo rośnie ciśnienie na ochronę lasów, nie tylko dla bioróżnorodności i sposobu życia 'lokalsów', ale też dlatego, by umożliwić magazynowanie dwutlenku węgla. Do tego Wietnam jest dość znaczącym graczem na rynku meblowym (słynne małe azjatyckie rączki pracujące dla Ikei...). Sęk (sic!) w tym, że zdecydowana większość drewna na te potrzeby jest importowana z innych państw. Dlatego też państwo stara się promować lokalne plantacje. Do tego dochodzi też sprawa bardziej globalna- Wietnam może oczywiście chronić swoje lasy, ale co z tego, skoro przemysł w tym samym państwie 'pożera' je np. w sąsiednim Laosie?
Jakby tego mało (dajecie radę?) rząd (partia) kładzie duży nacisk na zwalczanie ubóstwa. I tu dochodzimy do meritum- czy to wszystko można połączyć w jedno w postaci niepozornej akacji, rosnącej sobie gdzieś na wyżynach Wietnamu? To się właśnie okaże, się... (oby).

W czwartek rano jadę pierwszy raz w teren (wraz z promotorem). Odwiedzimy szczebel powiatowy i gminny. Mam też nadzieję zobaczyć wioski (tak, by móc wybrać kejsy do badania) jak i przekonać się jak to wszystko wygląda na żywo- w teorii wiem sporo, ale w praktyce wygląda to tak, że tydzień temu bawiłem się w tworzenie 'zielnika' ze zdjęciami, żeby nie pomylić uprawy, nie wiem, bananów i ryżu (ok, bez przesady, aż tak źle nie jest, ale chciałem się obeznać z tym, jak dokładnie wyglądają poszczególne rośliny uprawne, które tutaj są w 90% inne- powtarza się właściwie jedynie kukurydza i może kilka rodzajów warzyw). Teren badawczy jest dość daleko (ponad 100km) co przy tutejszych drogach daje ładnych parę godzin. Z tego powodu będę tam też jechał na kilka dni, w paru 'turnusach' - teraz będzie rozeznanie, kilka wywiadów, następnym razem pewnie ankiety, a jeszcze następnym- następne wywiady,  może badanie fokusowe (wywiad z grupą). Będę informował.



BONUS dla wytrwałych :). W zeszłym tygodniu wybrałem się z dwoma holendrami na przełęcz Hai Van, znajdującą się pomiędzy Hue a Da Nang. Wznosi się ona na 500m n.p.m. To oczywiście nic specjalnego, ale 3 km od morza powodują, że sprawa zaczyna wyglądać dużo ciekawiej. Do tego kolejną atrakcją było wypożyczenie skuterów i przejażdżka. Skutery tutaj są dość mocne- 110cc, więc mają całkiem niezłego kopa.

Kilka zdjęć:

Droga krajowa nr 1 (Hanoi-Sajgon).




Kiedyś główna droga przechodziła właśnie tą przełęczą. Kilka lat temu jednak wybudowano 2-3 km tunel i teraz droga jest bardzo spokojna.




Widoków ze szczytu nie będzie, bo na górze było mleko...

Na dole podjechaliśmy jeszcze do jednej miejscowości, by wybrać się na plażę, powąchać morskiego powietrza.

Widać działanie misjonarzy:



(jest to zapdejtowana stara galeria- niżej znajdują się nowsze zdjęcia)

W następnym poście napiszę jak było w terenie, oraz mam nadzieję, wrzucę nieco więcej fotek z Hue.