wtorek, 12 marca 2013

Hue, hue hue

Cześć!

Dawno nic nie pisałem. Jednak nie brało się to z tego, że szczezłem marnie, a głównie z tego powodu, że czekałem na trochę więcej konkretów. Do tego dołożyło się jakieś 2% lenistwa (może kilka procent więcej)...

A więc. Po kolei. Mieszkam teraz w takim jakby pensjonacie (z typowo polskim standardem). W pokoju jest wszystko co potrzeba, a nawet więcej: klima, lodówka, biurko oraz drzwi do łazienki (z łazienką technicznie rzecz ujmując znajdującą się poza pokojem :P).

Hue to ponad trzystu tysięczne miasto, które można rozmiarami porównać do Utrechtu czy Lublina. Nie widzę jednak jednoznacznego miejsca spełniającego funkcję centrum: dworzec znajduje się na odludziu, stare miasto składa się z zespołu pałaców za murami, zaś głównych ulic jest co najmniej kilka: turystyczna, sklepowa, z największym ruchem. Na dodatek Uniwersytety znajdują się jeszcze w innym miejscu. Ciężko więc stwierdzić...Miasto jednak jest bardzo przyjemne- niezbyt gwarne, ruch skuterów nie jest wcale taki straszny, jak go malują. Jest też kilka supermarketów, gdzie mam pewność, że nie robią mnie w konia, dobre jedzonko itd. Słowem- podoba mi się, ale napiszę więcej następnym razem- planuję porobić nieco więcej zdjęć- uniwersytetu, kilku dzielnic, dodatkowo wyszła mi cała opowieść o badaniach, więc nie ma co przynudzać.

Ach. Byłbym zapomniał. Zostałem też nauczycielem. W końcu każdy biały w Azji z zasady mówi świetnie po angielsku (a przynajmniej takie panuje przeświadczenie), więc zostałem nauczycielem na poziomach A1-B2 w lekcjach konwersacyjnych. Zobaczymy jednak jak to będzie się rozwijało ;).

No to jedziemy!
Kilka widoczków, z mojego pensjonatu.

W stronę miasta:

W stronę 'od miasta':

Boczna uliczka (Van Cao, można sobie wyszukać) przy której mieszkam:

Pensjonat (sorry, że pod słońce):

Przez Hue przepływa rzeka perfumowa (czy jakoś tak) i miasto jest połączone trzema mostami. Poniżej najstarszy i najwęższy: przejazd jednego samochodu już zauważalnie spowalnia ruch skuterów i rowerów, a dwa samochody jadące w przeciwnych kierunkach zawsze zwiastują mały korek. Most ma jednak parę zalet, np. tą, że jest podświetlony w nocy na różne kolorki (w stylu pałacu kultury). Jak będzie okazja, to zrobię zdjęcia.

Po drugiej stronie mostu.

Zdobycze wojenne z Huey w Hue. Hue, hue, hue.

Brama do miasta imperialnego wybudowanego przez dynastię Nguyenów na początku XIX wieku. Co ciekawe, po drugiej stronie mostów znajduje się podwójna linia murów (kompletnych!). Wewnątrz zewnętrznych jest po prostu część miasta, a wewnątrz... wewnętrznych- zespół pałacowy (choć mocno podniszczony). To wszystko sprawia, że obiekt znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Widoczek na budynki


Wypadałoby jednak przejść do ciekawszej części, czyli do tego, czym też się tutaj zajmuję na co dzień. A więc, oprócz oczywistych czynności, niemal codziennie jeżdżę (tak, rowerem, takim na 150cm wzrostu... Ale za to jest różowy i z koszykiem ;) ) na uniwersytet, bądź do organizacji pozarządowej 'Tropenbos' gdzie mam okazję spotkać ludzi zajmujących się tematyką zalesień, projektami rozwojowymi itp. Jest tam oczywiście też szeroki dostęp do lektur, jak i porządne warunki do pracy, w ostatnich dwóch tygodniach głównie sprowadzającej się do czytania.

Przyznam szczerze, że tygodnie te nie były jakoś szczególnie intensywne. Brało się to z tego, że miałem jeszcze zezwoleń na prowadzenie badań w prowincji Quang Tri, na północ od Hue. Zezwolenia są niezbędne, gdyż teren znajduje się w pobliżu granicy z Laosem, a jak wiadomo, tereny przygraniczne mają różne uroki. Taki stan niespecjalnie motywował do pracy, szczególnie, że jeszcze nie było dokładnie wiadomo co i jak. Niemniej, dziś dostałem ostatnią potrzebną pieczątkę i z tej też okazji piszę :). 

Wybrałem się dziś z moim promotorem do Dong Ha, stolicy prowincji Quang Tri odebrać potrzebne dokumenty, jak i po to, by pojawić się w wojewódzkim departamencie leśnictwa. Przeprowadziłem wywiad (z promotorem  jako tłumaczem) z jednym z oficjeli, rozmawiając o najnowszych programach.

W takim razie może więcej o tym, bo nie wszyscy wiedzą dokładnie po co tutaj przebywam ;).

Jako że studiuję rozwój międzynarodowy/zrównoważony rozwój i drugi semestr składa się jedynie z badań w krajach rozwijających się (i oczywiście obszernego, trochę ponad licencjatowego, raportu) trafiłem do Wietnamu. Łącząc chęć poznania Azji z zainteresowania na polu ochrony środowiska po rozmowach z promotorem podjąłem się tematu zalesień w Wietnamie. Kraj ten jest jednym z niewielu (jedynym?) państw (sub-)tropikalnych w których to rośnie powierzchnia lasów. Dzieje się to jednak nie tyle dzięki spektakularnej ochronie 'dżungli' (choć to po części też ma miejsce) a dzięki plantacjom akacji, przy których nasze bory sosnowe wyglądają na zróżnicowane. 
Po wcześniejszych przygotowaniach i dzisiejszych rozmowach stanęło na tym, że dokładnie przyjrzę się temu, na ile owe plantacje uprawiane przez rolników są w stanie zaspokoić ich finansowe potrzeby. Temat wydaje się o tyle ciekawy, że na świecie (szczególnie na zachodzie) bardzo rośnie ciśnienie na ochronę lasów, nie tylko dla bioróżnorodności i sposobu życia 'lokalsów', ale też dlatego, by umożliwić magazynowanie dwutlenku węgla. Do tego Wietnam jest dość znaczącym graczem na rynku meblowym (słynne małe azjatyckie rączki pracujące dla Ikei...). Sęk (sic!) w tym, że zdecydowana większość drewna na te potrzeby jest importowana z innych państw. Dlatego też państwo stara się promować lokalne plantacje. Do tego dochodzi też sprawa bardziej globalna- Wietnam może oczywiście chronić swoje lasy, ale co z tego, skoro przemysł w tym samym państwie 'pożera' je np. w sąsiednim Laosie?
Jakby tego mało (dajecie radę?) rząd (partia) kładzie duży nacisk na zwalczanie ubóstwa. I tu dochodzimy do meritum- czy to wszystko można połączyć w jedno w postaci niepozornej akacji, rosnącej sobie gdzieś na wyżynach Wietnamu? To się właśnie okaże, się... (oby).

W czwartek rano jadę pierwszy raz w teren (wraz z promotorem). Odwiedzimy szczebel powiatowy i gminny. Mam też nadzieję zobaczyć wioski (tak, by móc wybrać kejsy do badania) jak i przekonać się jak to wszystko wygląda na żywo- w teorii wiem sporo, ale w praktyce wygląda to tak, że tydzień temu bawiłem się w tworzenie 'zielnika' ze zdjęciami, żeby nie pomylić uprawy, nie wiem, bananów i ryżu (ok, bez przesady, aż tak źle nie jest, ale chciałem się obeznać z tym, jak dokładnie wyglądają poszczególne rośliny uprawne, które tutaj są w 90% inne- powtarza się właściwie jedynie kukurydza i może kilka rodzajów warzyw). Teren badawczy jest dość daleko (ponad 100km) co przy tutejszych drogach daje ładnych parę godzin. Z tego powodu będę tam też jechał na kilka dni, w paru 'turnusach' - teraz będzie rozeznanie, kilka wywiadów, następnym razem pewnie ankiety, a jeszcze następnym- następne wywiady,  może badanie fokusowe (wywiad z grupą). Będę informował.



BONUS dla wytrwałych :). W zeszłym tygodniu wybrałem się z dwoma holendrami na przełęcz Hai Van, znajdującą się pomiędzy Hue a Da Nang. Wznosi się ona na 500m n.p.m. To oczywiście nic specjalnego, ale 3 km od morza powodują, że sprawa zaczyna wyglądać dużo ciekawiej. Do tego kolejną atrakcją było wypożyczenie skuterów i przejażdżka. Skutery tutaj są dość mocne- 110cc, więc mają całkiem niezłego kopa.

Kilka zdjęć:

Droga krajowa nr 1 (Hanoi-Sajgon).




Kiedyś główna droga przechodziła właśnie tą przełęczą. Kilka lat temu jednak wybudowano 2-3 km tunel i teraz droga jest bardzo spokojna.




Widoków ze szczytu nie będzie, bo na górze było mleko...

Na dole podjechaliśmy jeszcze do jednej miejscowości, by wybrać się na plażę, powąchać morskiego powietrza.

Widać działanie misjonarzy:



(jest to zapdejtowana stara galeria- niżej znajdują się nowsze zdjęcia)

W następnym poście napiszę jak było w terenie, oraz mam nadzieję, wrzucę nieco więcej fotek z Hue.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz