wtorek, 19 marca 2013

Gdzie pieprz rośnie

W rzeczy samej :)


(pieprz to te roślinki porastające drzewa, niestety nie mieliśmy tutaj okazji się zatrzymać, więc nie mam lepszego zdjęcia ;) ).

W zeszłym tygodniu w końcu udało mi się pojechać, wraz z promotorem, oraz później ze studentem z tutejszego uniwersytetu- Thienem, do miejsca badań, gminy A Xing w prowincji Quang Tri, zaraz przy granicy z Laosem:  Mapka- tutaj (klik).

Podczas gdy wcześniej opisałem już z grubsza tematykę badań tym razem mogę napisać nieco więcej o tym, jak to wszystko wygląda w rzeczywistości. Otóż, jak widać już na powyższej mapce, miejsce jest bardzo oddalone od 'cywilizacji' Niemniej jednak jest połączona z główną drogą wybrzeże-Laos asfaltówką i po części drogą szutrową, która jest jednak ulepszana i po której mogą poruszać się nawet autobusy i ciężarówki.

Kilka zdjęć:
 Skup bananów, jeszcze przy drodze głównej.

Uprawy owych bananów. Widoczny fragment rzeki stanowi jednocześnie granicę państwową. Z tego też powodu potrzebne były różne pozwolenia.

Przebudowa drogi:
 Tutaj już wyremontowany fragment drogi: bardzo przyzwoity.

Już blisko do naszej. Gmina A Xing liczy bodaj 8 wiosek i około 2000 mieszkańców (w około 500 domostwach). Jest oddalona od głównej drogi o około 20 km.

 Wypalanie terenów
 Po wywiadzie w jednej z wiosek:
 Widok na wioskę.

 Widać olbrzymią różnicę w poziomie życia, jak i ogólnego rozwoju społeczno-gospodarczego obszarów oddalonych od głównych dróg i tych w bliskości do nich. Nie jest jednak tak, że tutaj nie ma zupełnie nic: mieszkańcy mają elektryczność, jest zasięg komórkowy (zapomniałem sprawdzić 3G- zrobię to następnym razem), wszystkie dzieci chodzą do szkół. Widziałem też nawet przedszkole oraz punkt medyczny. Nie ulega jednak wątpliwości, że oddalenie od głównych dróg powoduje, że mieszkańcy niespecjalnie mają inne możliwości zarobku niż wynikające z rolnictwa, bądź ewentualnie takich stanowisk jak: urzędnik, nauczyciel. Odległość od głównych dróg powoduje też, że mieszkańcy mają dość słabą pozycję w osiągnięciu odpowiedniej ceny za swoje plony. Sytuacja ta jednak zmienia się nieco, dzięki cenom podawanym w radio, telewizji, czy internecie. Mimo wszystko, mieszkańcy jednak narzekali na ten aspekt.

Odnośnie rozwoju.  Dla porównania - Hue. I jednak nie chodzi tu tylko o efekt skali...

Uprawa manioku:

Plantacja akacji:
Ogólny  widok na okolice. Brak tu naturalnych lasów. Sporo jest za to plantacji, ale też terenów silnie zdegradowanych.

Może teraz nieco o samych wywiadach. Udało się je przeprowadzić z vice-przewodniczącym gminy oraz z dwoma zarządcami (partyjnymi) wsi. Wywiady prowadziłem w asyście mojego promotora, Tu, bądź studenta z Hue- Thiena. Udało się nam sporo wyciągnąć. Nie tylko chodzi tu o dokładne dane, ale też o sposób postrzegania otoczenia przez lokalsów. Plantacje akacji postrzegane są jako rozkaz otrzymany 'z góry' i który po prostu musi być wdrożony na części terenów. Jest to o tyle dla nich nieciekawe, że co najmniej na części terenów mogliby uprawiać maniok dający znacznie wyższy zarobek i to w przeciągu jednego roku, nie zaś 5-7 lat. Jednocześnie jednak maniok bardzo negatywnie wpływa na jakość gleby, zaś akacja jest po pierwsze niewymagająca, a po drugie przyczynia się do polepszenia jakości gleby. Oprócz tego zmniejsza degradację gleby poprzez wymywanie. Ma więc sporo plusów które można uznać nie tyle za środowiskowe, które oczywiście też są istotne, ale mało obchodzą człowieka, który ma bardzo niskie dochody i po prostu musi zrobić wszystko, by jakoś się utrzymać, ale bardziej przyczyniające się do stabilności systemu na skalę lokalną- jakości gleb, czy też dostępu do wody, który jest bardzo ograniczony. Wydaje się jednak, że mieszkańcy niespecjalnie widzą to połączenie, a nawet jeśli, po prostu ich nie stać na przyjęcie takiej postawy.

Ciekawe jest również to, że plantacje są w zdecydowanej większości finansowane z budżetu centralnego. Rolnicy dostają sadzonki, czasem też nawozy, oraz pomoc w postaci 15kg ryżu na osobę miesięcznie. Ryż jednak okazuje się być kiepskiej jakości (choć ostatnio podobno zaszła poprawa). Dzięki temu projekt jest skierowany do najuboższych. Powoduje to jednak, że mieszkańcy są bardzo uzależnieni od 'socjalu', zaś tereny wcześniej przeznaczone np. na uprawę górskiego ryżu, teraz są porośnięte akacjami, jeszcze bardziej ograniczając dostęp do żywności.

To wszystko powoduje, że temat, pomimo zaledwie kilku elementów, staje się niezwykle skomplikowany. Dlatego też w tym tygodniu zostaję w Hue, by  doczytać kilka artykułów, porozmawiać z osobami mądrzejszymi ode mnie (na Uni i w NGOsie Tropenbos) i zacząć przygotowywać ankietę dla gospodarstw. Ankieta na pewno będzie szła w kierunku akacji oraz tego w jaki sposób ludzie się dzięki temu (nie-)utrzymują, oraz jakie widzą alternatywy (inne drzewa, maniok itd.). To jednak jeszcze śpiewka przyszłości ;).

A teraz na zakończenie jeszcze krótka relacja z tego, jak to jest być nauczycielem ;). Prowadzę zajęcia z grupami na poziomach A i B. Nie ukrywam, że z grupą B jest dużo łatwiej- ich znajomość angielskiego jest na tyle dobra, że można dość swobodnie o czymś opowiedzieć, wytłumaczyć jakieś słowo. Schody zaczynają się jednak przy lekcjach na poziomie A, gdzie nawet użycie najprostszych słów jest często dla nich za trudne...
Pracę można uznać za dość ciekawą: opowiadam o sobie, o tym dlaczego jestem w Wietnamie, odpowiadam na pytania (3 najczęstsze: ile mam lat, ile mam wzrostu oraz czy mam żonę/dziewczynę, ach, i oczywiście czy mam fejsbuka...). Do tego gdy uczniowie (raczej w wieku 18-25 lat, choć wyglądają często na 14 :P) pracują w grupie pomagam nauczycielom- chodzę między grupami, słucham, podpowiadam jakieś słowa, tłumaczę znaczenia. Jednak najzabawniejsze jest tutaj to, że z ludźmi w moim wieku nauka opiera się na zasadzie cukierków- zwycięska drużyna dostaje cukierki. Wczoraj zaś lekcja przebiła wszystkie inne- grupy miały takie papierowe pieniądze zdobyte we wcześniejszej grze. Po tym nauczycielka przeprowadziła licytację, tak, cukierków. Gdy do rozdania były dwa rulony alpenliebe krzyk i radość była mniej więcej porównywalna do stadionowej ekstazy po strzeleniu gola przez drużynę gospodarzy ;). Niesamowite- jeden świat, a tacy różni ;).



Jeszcze dwa zdjęcia zrobione po wywiadach. Z Thienem przy monumencie upamiętniającym walki w powiecie Houng Hoa.

I już z powrotem na nizinach:

Standardowo dla wytrwałych:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz